Coaching talentów i wiara w siebie

Coaching talentów i wiara w siebie

Jest taki moment na moich warsztatach Odkrywania talentów, ale też w pracy indywidualnej, kiedy zastanawiam się czy ‘kliknie’. I nie chodzi tu o relację między mną, a uczestnikiem. Chodzi o relację uczestnika z nim samym. To jest ten moment, kiedy ty-uczestnik masz już czarno na białym wyniki badania StrenghtsFinder®, które potwierdzają, że talenty masz. (Pytanie czy wierzysz w to co czytasz?)

Potem przychodzi kolejny moment próby, w którym przytaczasz (czasem z trudem, ale jednak) swoje sukcesy. Znowu czarno na białym widzisz, że jak chcesz to potrafisz. (Może teraz dostrzeżesz dowody na to, że masz swój własny, unikalny potencjał?)

I wreszcie nadchodzi trzeci moment, w którym słyszysz ode mnie oraz od innych uczestniczek wyrazy uznania, szacunku, ba, nawet zazdrości. (Tylko czy to co słyszysz naprawdę do ciebie dociera?)

Te trzy okazje sprzyjają rozbudzeniu wiary w siebie. Bywa, że do tego rozbudzenia nie dochodzi.

Dlaczego?

Pierwsze spotkanie ze sobą w wydaniu pozytywnym: „jestem fajna”, „mam czego mi potrzeba”, „nic nie muszę poprawiać”, „nikt się mnie nie czepia” jest tak odmienne i zaskakujące, że bywa wyparte. Niby widzisz, niby słyszysz, ale jakoś to do ciebie nie dociera.

Ale kiedy już dotrze – pojawiają się emocje. Natychmiast albo po paru dniach, a nawet tygodniach. I wtedy masz wybór: ponownie się wyprzeć albo rozpocząć drogę od dobrej do najlepszej wersji siebie samej lub samego.

Skąd to niedocenienie siebie? Skąd brak wiary w siebie? Skąd tyle niepewności i lęków?

Self-assurance w rozumieniu wiary w siebie, pewności siebie, zaufania do siebie jest jednym z najrzadszych talentów, jakie zdarza mi się spotykać wśród moich klientów (nie tylko kobiet). Uznałam więc jej brak za zjawisko powszechne (podobno tylko Belgowie odbiegają od normy) i intuicyjnie (bo psychologiem nie jestem) skierowałam się ku dzieciństwu i naturze.

Wiara w siebie, poczucie własnej wartości a dzieciństwo

To na ile człowiek ufa sobie widać najlepiej w sytuacjach kryzysowych. Kiedy grunt usuwa się pod nogami a życie nie stopuje. I trzeba iść dalej. Kiedy mi się to przydarzyło po raz pierwszy chciałam za brak pewności siebie w tej nowej sytuacji obdarzyć winą rodziców. Było mi ciężko więc szukałam winnego. Żeby się poużalać nad sobą. Za wymagania wobec mnie. Za błędy, które pozwolili mi popełnić. Za sytuacje, na które mnie nie przygotowali. To był trudny czas, ale i potrzebny czas. Zrozumiałam, że 1) rodzice nie mogli mi dać czegoś, czego nie mieli sami. 2) I że to co mi dali wynikało z ich własnego dziedzictwa oraz z dobrych intencji. 3)I że dostałam od nich znacznie więcej dobrego niż nie dostałam.
I poczułam wdzięczność. A potem odpowiedzialność za swoje dalsze losy.

Sama dla siebie wypracowałam mechanizm wzmacniania. Dzieliłam się nim w tym wpisie (klik).

A Ty komu oddajesz ODPOWIEDZIALNOŚĆ ZA SWOJE ŻYCIE?

Rodzicom? Szefowi? Mężowi? Dzieciom? …czy bierzesz ją na siebie?

Chyba u Jacka Walkiewiecza przeczytałam, że siostrą bliźniaczką WOLNOŚCI jest ODPOWIEDZIALNOŚĆ. Każdy chce być wolny prawda? Ale czy każdy chce być odpowiedzialny?