Często słyszę: Jak mam wzbudzić zaufanie? Nie ufam mu. Dlaczego ona mi nie ufa? Chcę, żeby ludzie mi ufali. Ale czy mogę mu zaufać? A może jest tam jakieś drugie dno? Nie ufam sobie. Zaufaj mi. itd.itp.
Najczęściej słowo ZAUFANIE słyszę w kontekście pracownik-szef, szef-pracownik i to nie ważne, na jakim stołku ktoś siedzi, bo w pracy każdy ma swojego szefa. Pisałam już kiedyś o zaufaniu (sprawdź tutaj). I tak sobie pomyślałam, że tym razem, zamiast pisać o tym, jak budować zaufanie, napiszę o tym, jak można je stracić. Bo może z zaufaniem jest tak samo jak z motywacją? Nie można przecież nikogo zmotywować, ale można jego motywację pielęgnować albo ją zabić (tu o tym dowodziłam). W relacje (zawodowe też) wchodzimy z pewnym poziomem zaufania do siebie. I potem w miarę pogłębiania znajomości zaufanie może rosnąć, spadać albo prysnąć. No i tu mam taką historię.
Jest późny wieczór. Delektujemy się z mężem randką na mieście. Siedzimy we włoskiej restauracji. Kelner właśnie stawia przede mną talerz, który kusi widokiem i zapachem minionego lata. Makaronowa rozkosz za chwilę rozpłynie się w moich ustach. Dzwoni telefon. Odbieram, bo może dzieci. Nie, to Krzysztof mój klient i dobry znajomy.
K: Słuchaj Sylwia, potrzebuję pomocy. Szukają kogoś na moje miejsce. Chcą się mnie pozbyć. Możesz rozmawiać?
Ja: Tak – makaron poczeka – Jak to? – jestem szczerze zdziwiona, bo jeszcze parę miesięcy temu rozmawialiśmy z Krzysztofem o jego planowanym awansie. Był bardzo zadowolony ze swojej pracy. Ba! Jego szefowa też była bardzo zadowolona. Krzysztof zaskarbia sobie uznanie i wysoką pozycję w biznesie swoim profesjonalizmem i podejściem do ludzi – Skąd to wiesz? – pytam więc z niedowierzaniem.
K: Dowiedziałem się od kolegi, z którym kiedyś pracowaliśmy. Zadzwonił podpytać o firmę. Okazało się, że został zaproszony na rozmowę o pracę, o moją pracę. Przeczytał mi opis. To moje stanowisko.
Zatkało mnie. Nie wiem co powiedzieć? „Ale, świństwo” ciśnie mi się na usta, ale się powstrzymuję.
Ja: Rozmawiałeś już z szefową? Może jest jakiś inny powód? Wiesz, czasem HR szuka ludzi, bo buduje sobie ,,pipeline”. Może planują ten twój awans i sondują rynek?
K: I by mi nic nie powiedzieli?
Faktycznie to dziwne. Jak można takie rzeczy robić za plecami? W takiej dużej firmie? Członka kadry menadżerskiej? Przecież jego udział w sukcesji powinien być częścią planu. Nie chcę jednak spekulować, bo to tylko pogorszy sytuację.
Ja: Musisz zapytać swoją szefową wprost. Skoro ona milczy, ty musisz to zrobić.
K: Okej. Z samego rana – rozłączył się.
A ja wróciłam do wystudzonego makaronu. Zaufanie było tematem przewodnim reszty naszego randkowego wieczoru z mężem.
Krzysztof zadzwonił następnego dnia po południu. „Tak, faktycznie w firmie idą zmiany. Nie, nic z tych rzeczy, nikt nie chce się go pozbyć. No nie mówią, bo to jeszcze nic pewnego więc nie mogą jawnie rozmawiać. Powinien jej zaufać”.
Sytuacja niby wyjaśniona. „Tyle ci powinno wystarczyć Krzysztofie. A teraz wracaj do roboty i z wielkim zaangażowaniem zapalaj innych!” – tego nie powiedziała, to moje dopowiedzenie. Koniec historii, koniec zaufania? Może nie aż tak, ale z pewnością zostało mocno nadszarpnięte. Krzysztof jest bardziej podejrzliwy. Mniej prawdziwy w relacjach z szefową. Bardziej ostrożny w wyrażaniu swojego zdania.
Dlaczego menadżerka Krzysztofa puściła z torbami zaufanie, które budowali miesiącami?
Dlaczego HR idzie na takie intrygi? Jeśli już nie ma zbytniego szacunku dla ludzi, to przynajmniej warto byłoby wziąć pod uwagę to, że dzisiejszy świat jest tak „wielki”, jak wyświetlacz na telefonie, że ludzie często zmieniają pracę i generalnie „wszyscy wszystko wiedzą”!
No nie wiem dlaczego. Ktoś wie?
Kiedy 18 lat temu zaczynałam swoją pierwszą pracę w roli HR Menadżera nie miałam do zaoferowania wiele więcej, niż wielki zapał i chęć do pracy. Pamiętam, ile nerwów i godzin pracy do późnej nocy kosztowały mnie pierwsze negocjacje ze związkami zawodowymi, pierwsza restrukturyzacja czy pierwszy projekt rozbudowy zakładu. Moim szefem był Prezes firmy. Miałam w nim duże oparcie, ale w większości kwestii HR-owych to on polegał na mnie.
Czułam odpowiedzialność. I czułam na sobie, że metoda nauki na własnych błędach działa, ale długo trwa i bywa bolesna. Czytałam więc branżowe gazety, książki i jeździłam na szkolenia, by się douczyć. Ten sposób uczenia się uświadomił mi z kolei, że teorię i praktykę dzieli przepaść.
Kilka lat później, już w innej roli i firmie, pracowałam nad projektem zmiany kultury organizacyjnej. Projekt był bardzo duży i dla mnie nowy. Poprosiłam o zewnętrzne wsparcie. Tak zaczęła się moja pierwsza współpraca z konsultantem, a właściwie konsultantką.
Bardzo szybko dostrzegłam i doceniłam wartość doświadczenia Danusi (na zdjęciu od prawej). Wykraczało ono znacznie poza projekt, nad którym pracowałyśmy. Projekt uwieńczony wielkim sukcesem trwał rok. Ale moja współpraca z Danusią trwała znacznie dłużej.
Przez kilka kolejnych lat Danusia była moim mentorem (oczywiście wtedy nie wiedziałam, że tak to się nazywa). Miałyśmy bardzo dobrą relację. Było w niej tyle zaufania, co między przyjaciółmi. Konsultowałam się z nią w ważnych sprawach zawodowych, pytałam, radziłam, polemizowałam. Nie zawsze było słodko, ale zawsze merytorycznie i z wartością dodaną. To był mentoring.
W dalszej karierze jeszcze kilka razy korzystałam z mentoringu. Już świadomie, formalnie i z konkretnym celem.
Dzięki pracy z mentorem mój warsztat kompetencji zawodowych wzbogacał się bardzo i bardzo szybko. „W gratisie” dostawałam zawsze mega porcję pewności siebie i wiary, że mogę osiągnąć wiele.
Teraz to samo chcę dać Tobie.
Jeśli chcesz gdzieś dojść, najlepiej znajdź kogoś, kto już tam doszedł
– Robert Kiyosaki
Zamiast wyważać otwarte drzwi – wejdź i korzystaj. To o wiele skuteczniejsza metoda, niż uczenie się na własnych błędach.
Keep it simple. Keep it yours.
Sylwia